Koszyk
Produkt dodany do koszyka Produkt zaktualizowany Produkt usunięty z koszyka Brak produktu na magazynie Podaj prawidłową ilość

Brak produktów w koszyku.

Pogotowie rodzicielskie nr 11, a w nim:

- czy bunt dwulatka trzeba przeczekać,

- jak reagować na histerię dziecka,

- jak ułożyć plan wychowania małych dzieci,

- jak stworzyć miejsce uspokojenia dla dziecka,

- czym jest koło złości? (więcej…)

Wywiad dla MAMAKLUB już na stronie!

Zapraszam  do wysłuchania wywiadu nagranego dla MAMAKLUB w którym październik jest miesiącem Pozytywnej Dyscypliny.

Chcę opowiedzieć Wam o metodzie Pozytywnej Dyscypliny, metodzie, która kładzie silny nacisk na budowanie relacji

między rodzicem, a dzieckiem. (więcej…)

Pozytywna Dyscyplina - zacznij z nią swoją przygodę już dziś!

W tym video:

- ćwiczenie dwie listy, czyli mniej życiowych trudności i więcej życiowych kompetencji,

- karty technik wychowawczych Pozytywnej Dyscypliny,

- wykorzystywanie technik w konkretnej sytuacji wychowawczej,

- 5 kryteriów Pozytywnej Dyscypliny,

- pytania jako silne narzędzie wychowawcze.

 

Oprócz podstawowych informacji dostarczonych w tym nagraniu możesz zgłębić wiedzę w temacie Pozytywnej Dyscypliny korzystając z:

- warsztatów stacjonarnych,

- kursów on line NARZĘDZIOWNIK RODZICA

- książek i produktów Pozytywnej Dyscypliny

Szczegółowe informacje w naszym sklepie https://old.pozytywnadyscyplina.pl/sklep/

Zapraszamy!

www.pozytywnadyscyplina.pl

 

Poczucie własnej wartości u dzieci,t o temat dzisiejszego pogotowia rodzicielskiego. Porozmawiamy o tym, jak my rodzice możemy pomagać naszym dzieciom w budowaniu poczucia własnej wartości oraz dlaczego tak ważną rolę odgrywa w tym temacie motywacja. (więcej…)

Kocham Pozytywną Dyscyplinę.  Za uniwersalność,  za liczne techniki, za to, że jest oparta na wiedzy neurobiologicznej. Ale przede wszystkim za to, że u podstaw są tak cenne dla mnie i mojej rodziny wartości jak miłość i wzajemny szacunek.
A jednak ostatnio przy powiększonej rodzinie i  moim zerówkowiczu zaczęło brakować mi sił na odwoływanie się do ustaleń z Narad, zasad spisanych na lodówce. Ciągle to samo... Nie wiem, czy wiecie o czym piszę - też tak miałyście/macie?
Zaczęłam wątpić w PD.
I wtedy trafiłam na pewien artykuł,  który otworzył mi oczy, dał przyzwolenie (nie, że ktoś w PD mi kiedyś zabronił, ale tak wewnętrznie byłam zablokowana) by nie być tak zapamiętale konsekwentną, jak mawiam: do upadłego: uprzejmą, stanowczą i "do upadłego" konsekwentną.
Traktuje to "podejście" jako technikę uzupełniającą PD, absolutnie z PD kompatybilną.
Choć na pierwszy rzut oka może się wydawać że stoi z PD w sprzeczności, mi uratowało spokój w domu.
Być może i Wam "modelowanie łaskawości" jak autorka artykułu nazywa to "podejście" przypadnie do gustu. Być może pomoże wyjść z zatwardziałej konsekwencji. A być może po lekturze okaże się, że dla Was to żadne odkrycie i w swej intuicyjnej mądrości stosowaliście modelowanie łaskawości nawet o tym nie wiedząc 🙂

Artykuł w procesie tłumaczenia okroiłam zachowując oczywiście myśl przewodnią i ideę - całość w oryginale znajdziecie tu:

https://visiblechild.wordpress.com/2015/09/02/model-graciousness/

Artykuł "Model Graciousness" ze strony visiblechild.wordpress.com
"
Jest takie jedno pytanie, które pojawia się w głowach rodziców częściej niż jakiekolwiek inne.
Wydajemy się być zorientowani w tym jak z poszanowaniem dla innych ustalać granice,  oferować wybór, zauważać uczucia dzieci. Zdajemy się rozumieć różnice pomiędzy naturalnymi i logicznymi konsekwencjami i nawet pełni łagodności pomagamy naszym dzieciom przejść przez pełne dla nich traum zdarzenia.
Ale kiedy zostajemy przyparci do muru jest jedna rzecz, która nas boryka:

"Co mam zrobić kiedy on po prostu odmawia zrobienia tego, o co go proszę?"

Przeformułuję to pytanie.
Nie zrozumcie mnie źle, dobrze Was słyszę. Pytacie co zrobić, gdy Wasze dziecko odmawia pozbierania zabawek, ubrania się, umycia zębów albo posprzątania bałaganu, które zrobiło (pomimo Waszego odwoływania się do zasad, ustaleń, harmonogramu i stosowania konsekwencji itp (dop. tłumacza)). Wiem. Nadal przeformułuję pytanie. Słyszę słowa, które wypowiadacie, ale gdy przepuszczę je przez filtr w moich uszach pytanie brzmi bardziej tak: "Co mam zrobić gdy nie mam kontroli?".
Tak, właśnie tak. Kontrola. W mojej opinii wszyscy jesteśmy trochę opętani kontrolą.
To jedna z tych rzeczy w ramach kategorii "powinnam" i "muszę". To przycisk na magnetofonie w mojej głowie, który uruchamia i odtwarza w nieskończoność taśmę z:
"Jeśli nie zmuszę ich by to zrobili będę popychadłem"
"Ona MUSI to zrobić! Jestem rodzicem i muszę ją zmusić"
"To moje zadanie uczyć ją.  Może być uparta, ale ja ją wychowam"
"Moje życie zamieni się w piekło, jeśli nie będę nalegać by to zrobili. Wejdą mi na głowę."
"Nie zamierzam mieć jednego z tych rozpieszczonych dzieci, które oczekują, że rodzice zrobią wszystko za nie!"
"Muszą nauczyć się odpowiedzialności i że każde działanie ma swoje konsekwencje!"

Brzmi znajomo?

Co czujesz i myślisz, gdy czytasz te zdania?
Myślę, że niektórzy myślą "Właśnie Tak!".
I może znajdziecie sporo osób popierających takie myślenie nawet wśród "łagodnych" i "pełnych szacunku"  rodziców i blogerów. O ironio, znalazłam więcej konsekwentnych sztywniaków wśród tych społeczności niż oczekiwałam. Jak dla mnie to reakcja na bycie postrzeganym jako "przyzwalający na wszystko".
Chcemy zapewnić innych, że mimo iż jesteśmy uprzejmi i pełni szacunku to nie pozwalamy wejść sobie na głowę, dlatego dużo mówimy o tym jak nakłonić dzieci do robienia rzeczy. Jeśli jesteśmy konsekwentni (ale ciągle uprzejmi) to nie jesteśmy popychadłami, za których ludzie mogą nas uważać.

Nie kupuję tego.

Raz jeszcze okazało się,  że widzę rzeczy inaczej niż wszyscy (tia, to moje przeznaczenie).
Chcecie wiedzieć co ja czuję i myślę gdy czytam te przykłady?
Myślę, że one wszystkie brzmią trochę jakbyśmy mieli doczynienia z wrogiem.
Dzieci są przeciwnikami. Ja mam rację, oni się mylą. Wiem lepiej. Oni są po prostu uparci. Muszę ich złamać. Jestem RODZICEM.

Tak właśnie. Kontrola.

I strach. Nie zapominajmy o strachu. Strachu, że nie jesteśmy efektywni. Strachu, że nasze dzieci będą rozpieszczone. Strachu, że nasi przyjaciele i bliscy, którzy myślą o nas, że jesteśmy tymi "modnymi" rodzicami spod znaku "łagodnej dyscypliny" będą śmiać się i kręcić głowami z krytyką. Albo gorzej,  że będą dawać nam rady w stylu "cóż, gdybyś to Ty bardziej rządziła, Twoje dzieci miałyby lepsze maniery". Mnóstwo strachu w tym rodzicielstwie. O tak.

Widzicie,  nie uważam że musimy mieć tego rodzaju relacje z naszymi dziećmi, gdzie my rządzimy. Porozmawiajmy więc o innym podejściu i nie,  nie takim, które prowadzi do wejścia nam na głowę.

Zanim przejdę do sedna zaznaczę tylko, że nie jestem zwolenniczką pobłażania i wiem oraz przyjmuję do wiadomości, że naszą rolą jako rodziców jest uczyć odpowiedzialności, wartości, dobrych manier, bycia pomocnym, niezależnym, skutków działań itp itd.
Problem w tym, że tych rzeczy nie można dziecka "nauczyć". Można zmusić dziecko żeby zrobiło jakąś rzecz. Ale taka nauka nie zostaje z dzieckiem na dłużej. Ponieważ dzieci nie uczą się na podstawie tego co mówimy.  Nie uczą się nawet na podstawie tego co robimy. Uczą się na podstawie tego jacy jesteśmy. I ciągle obserwują.
Dlatego zdecydowałam się na "modelowanie łaskawości".
(...)
Co to znaczy?
To znaczy że pokazujesz, modelujesz dzieciom prawdziwy duch, intencję tego co chcesz by posiadły. Jeśli chcesz by były hojne,  bądź hojna. Jeśli chcesz by były pomocne, bądź pomocna. Jeśli chcesz by pomagały bez pytania,  pomagaj bez pytania. Jeśli chcesz by mówiły miękko,  Ty też tak mów. Jeśli chcesz by dziękowały, i Ty dziękuj. Zawsze bez ociągania, bo zakładam że nie chcesz ociągania u swoich dzieci. Chyba załapaliście ideę?

Tak, to naprawdę takie proste.

Przykład: ona specjalnie (albo tak się nam wydaje) wylewa szklankę mleka na stół, z którego kaskadą mleko rozlewa się na podłogę.
Logiczna konsekwencja: sprzątnięcie rozlanego mleka. Wręczasz ścierkę i zachęcasz do posprzątania. Ona odmawia, śmieje się lub ucieka. Więc na spokojnie odwołujesz się do faktów, tłumaczysz co się stanie, gdy mleko zostanie na podłodze (że brud, zarazki, że ślisko, że niebezpiecznie ) i oferujesz swoją pomoc. Przynosisz dwie ścierki i wręczając jej jedną mówisz "Potrzebuję pomocy w sprzątaniu. Tu jest Twoja szmatka a tu moja, zrobimy to razem". Albo oferujesz  ograniczony wybór przynosząc wiaderko z wodą i mówisz "Trzeba posprzątać mleko. Wolisz wycierać mleko czy trzymać wiadro podczas gdy ja będę wycierać?".
(Uwaga! Zaczyna się robić ciekawie. Nie przestawaj czytać!)
Ona znowu odmawia! Albo dalej się śmieje. Albo rzuca ścierką. Albo ucieka... Siedzisz więc (zapewne sfrustrowana) i myślisz "Ale przecież poprosiłam ją we właściwy sposób! Dałam ograniczony wybór! Zaoferowałam pomoc! Nie może wylewać mleka i nie spotkać się z żadnymi konsekwencjami. Mam ją przeczekać, zmusić żeby posprzątała? Jestem zupełnie spokojna, nie zdenerwowałam się. Robię wszystko co mówią eksperci i książki, ale ona mi nie pomaga. Co teraz?"
Powiem Wam co teraz: modeluj łaskawość. Posprzątaj. Powiedz łagodnie i z przekonaniem (musisz czuć to przekonanie,  to ważne), że jesteś szczęśliwa że tym razem możesz pomóc w sprzątaniu i że jesteś pewna ze następnym razem ona Ci pomoże (bo jesteś pewna, prawda?).
A jeśli następnym razem okaże się że byłas w błędzie i ona nie pomogła, nadal miej przekonanie że zrobi to następnym razem ( a brak pomocy zrzuć ma karb złego dnia w szkole, skoku rozwojowego, zabkowania czy popsutej zabawki wcześniej tego dnia).
Ucisz niespokojne głosy w Twojej głowie mówiące: "Jeśli posprzątam ona nigdy nie nauczy się odpowiedzialności".  Ucisz urażony głosy w Twojej głowie mówiące:" Mam dość robienia wszystkiego za nią podczas gdy jest w stanie zrobić to sama". Ucisz karne głosy w Twojej głowie mówiące :"Ona rozlała, to jej wina, ona sprząta". Miej wiarę, że posprząta następnym razem. Ponieważ jednego z tych następnych razów ona to zrobi. Będzie jak Ty: Pomocna, Hojna, Altruistyczna.

Dałabym jeszcze jeden przykład, ale to działa na tej samej zasadzie bez względu na przykład. Znacie to wyrażenie: "Bądź zmianą, którą chcesz zobaczyć w świecie". To jest ten styl rodzicielstwa.

Pewnie chcecie wiedzieć dlaczego warto?

Ujmę to najprościej jak to jest możliwe "JA tego nie zrobiłem".

Każdy z nas spotkał się z tym zdaniem: czy to w szkole,  czy w domu. Rodzic,  nauczyciel lub inne dziecko prosi dzieci o pomoc w posprzątaniu czegoś a one odpowiadają "Nie zrobiliśmy tego",  "To nie mój bałagan",  "Ty to posprzątaj",  "Nie pracowałem tam".
Nie wiem jak dla Was ale dla mnie to zdanie jest jak dźwięk paznokci na tablicy. To kwintesencja tego jakie nie chce by moje dziecko było.
Chcę wychować dziecko, które będzie hojne,  altruistyczne, empatyczne.
Chcę, by moje dziecko było tym, które nie śmieje się, gdy koledze eksploduje eksperyment na zajęciach chemii, tylko idzie i pomaga sprzątać.
Jeśli chcę by była taką osobą sama muszę się taką stać. Pomagać bez ociągania. Akceptować ograniczenia innych emocjonalne i rozwojowe ogólne lub tylko chwilowe. Modelować łaskawość.
(...)
I tak, istnieją tematy nienegocjowalne, gdzie nie ma przestrzeni na modelowanie łaskawości. I tak, one wymagają innego zestawu strategii. Modelowanie łaskawości nie jest odpowiedzią na wszystko. Nie ma jednej "odpowiedzi" na każde zmaganie rodzicielskie. Wszystko "zależy".
Są sytuacje, w których najlepsze będzie poczucie humoru, są takie gdzie sztywne trzymanie się ustalonych reguł jest najlepszym wyjściem, ale często to łaskawość rozwiąże sytuację.
Jeszcze raz, aby było to jasne - tu nie chodzi o to, aby chodzić za dzieckiem i sprzątać po nim. Tu chodzi o patrzenie na siebie jak na osobę chętną do niesienia tej extra pomocy, którą dzieci nauczą się nieść dalej.
Modelowanie łaskawości nie oznacza, że nie masz oczekiwań. Masz.  Powinnaś mieć. Tu chodzi o to co zrobić gdy te oczekiwania są niespełnione,  masz kolejne narzędzie w ręku, takie, które nie pochodzi ze strachu lub chęci kontroli.
Spróbuj tego,  tylko dziś, przez jeden dzień.
Zrób eksperyment. Myśl w takich trudnych momentach "Modeluję zachowania i wartości, które są dla mnie ważne. Wierzę, że nauczą się ich ode mnie". I zobacz jak to działa na Ciebie,  na dzieci. Sprawdź jak Ci z tym podejściem.
"
I jak? Zachęceni do spróbowania?
Ja byłam. Spróbowałam. Zadziałało oswobadzająco.
I za autorką tekstu mówię, tu nie chodzi o porzucenie zasad, o brak wymagań. Tu chodzi o ten moment, w którym bardziej wartościowe dla naszych dzieci będzie zobaczyć nas w roli chętnego do pomocy, ciepłego i wrażliwego na ich chwilową słabość człowieka, niż zatwardziałą w zasadach osobę.
Przestałam być "do upadłego" konsekwentną.
Bo nie na tym polega rodzicielstwo ani  Pozytywna Dyscyplina.

W swoich dzieciach już obserwuję zmiany - Starszak chętnie SAM oferuje pomoc Młodszemu lub nam, gdy widzi, że tej pomocy potrzebujemy. Bez proszenia.

I to jest to!

Polecam.

Agresja u dzieci - tym zajmiemy się na dzisiejszym pogotowiu.

Jak co tydzień pogotowie rodzicielskie odpowiada na wasze pytania związane z rodzicielstwem. (więcej…)

"Jak radzić sobie z trójką dzieci?" 

Gdy usłyszałam pomysł, żebym napisała artykuł jak radzę sobie z trójką dzieci to odpowiedziałam "Ja?!? Jak sobie RADZĘ? Przecież sobie NIE radzę!"

Bo taka jest prawda. Czy ktoś powiedziałby o takiej oto sytuacji, że rodzice sobie radzą z dziećmi?

5 latek i 2 latek wchodzą wraz z rodzicami i wózkiem z miesięczna siostrzyczką do kawiarni Irena na ul. Paryskiej. Jest godz 10:00 w niedzielę, leniwy poranek dla gości tego przybytku właśnie dobiegł końca.
Chłopcy porzucają w progu swoje hulajnogi, w podskokach i z okrzykami radości dopadają chłodni z lodami (przepychając się nieco) i zaczynają paćkać paluchami szybę. Jednocześnie Starszak pyta "Mamo a mogę....", Mały wołając "MamaMamaMama" i wyciągając ręce próbuje wspiąć się po nodze rzeczonej kobiety by lepiej ocenić zawartość lady, podczas gdy ona sama jedną ręką i jedną nogą próbuje odstawić wózek w jakieś niezawadzające nikomu miejsce. Tata przywołuje dziatwę do siebie, bezskutecznie. Tzn wywołuje imiona chłopców ale oni po prostu nie reagują!
Dopiero, gdy Mama kończy operacje logistyczną z wózkiem pisk ucicha, bo pada "Chłopcy, widzę że chcecie lody. Ale zanim przejdziemy do wyboru smaków to kto mi powie, co się robi jak się wejdzie do kawiarni?"
Starszy odpowiada całkiem przytomnie "Mówi dzień dobry, wybiera miejsce, ustawia swoje rzeczy, rozbiera, myje ręce i zamawia".
Na to Mama: "Brawo! A kto powiedział już dzień dobry?"
Zapada cisza.
"To co chłopcy, zaczynamy od nowa, proszę za mną,  wychodzimy z kawiarni i jeszcze raz wchodzimy".
Chłopcy dreptają za Mamą,  wychodzą i wchodzenie rozpoczyna się od nowa, we właściwej już kolejności.
Całemu temu cyrkowi przyglądają się zaciekawieni goście (niektorzy zdegustowani, a jakże) i uśmiechnięta obsługa, która tę rodzinę akurat lubi.
No cóż, taka to właśnie nasza codzienność: piski, biegi, śmiechy, hałas, nie reagowanie na polecenia, gdy wypowiedziane po raz pierwszy, dokazywanie, czasem wzajemne przepychanki i walki o przestrzeń i osiąganie poziomu mistrzostwa w symultanicznym płaczu. O tak! W tym naprawdę mamy duże szanse na podium, jeśli tylko będą zawody dzielnicy, a nawet regionu!
Jak dla mnie, do niedawna to było NIERADZENIE sobie.
Mimo mojego zdania większość spotykanych osób twierdziła, że nasze dzieci "są" bardzo grzeczne (nie lubię tego "są", wolę "zachowują się").
Jeśli odrzucimy ewentualność, że te osoby kłamały prosto w oczy, bo z jakiegoś bliżej mi nieznanego powodu chciały być miłe, to oznacza, że miałam wyjątkowo wyśrubowane pojęcie "radzenia sobie" vel "ogarniania".

Dla mnie "ogarnięcie" to było: polecenia wykonywane od razu, cierpliwie czekanie na swoją kolejkę, cisza, no ewentualnie mówienie ale tylko cichym głosem, wspólna zabawa dzieci koniecznie spokojna, harmonijna i pełna skupienia bez konieczności obecności rodzica, porządek i czas dla mnie na wszystko.

Było.

Bo pierwszym krokiem, aby zacząć sobie radzić było zaakceptowanie przeze mnie kilku FAKTÓW związanych z: własnymi ograniczeniami, tym ile trwa doba dla każdego i ile w jej czasie powinno się spać, rozwojem dzieci, ich zachowaniem i wzajemnymi relacjami: to wiedza z zakresu neurobiologi o tym jak zachowują się ludzie w zależności od wieku, w stresie, w grupie, w zależności od tego, którym jest się dzieckiem w rodzinie i jak ja sama będę się zachowywać, gdy moje potrzeby nie będą zaspokojone.
I że wszystko bedzie łatwiejsze, gdy bedzie okraszone dowcipem, żartem, lekkością. Naprawdę. Poczucie humoru to jest to!
Zaakceptowałam, że to normalne, że dzieci się bawią głośno, że lubią biegać, że wchodzą w interakcje, a te niekiedy kończą się ogniście, że dla nich ich potrzeby są najważniejsze i szacunku do potrzeb innych można nauczyć ale "nie od razu Kraków zbudowano", że coś co działa jednego dnia drugiego już może nie działać, że ciągle sprawdzają granice, ale że są istotami społecznymi i bardzo chcą z nami współpracować i że dla zdrowia psychicznego własnego i ich należy to wykorzystać!
Zaakceptowałam, że dotyk znaczy więcej niż słowa (a jestem gadułą) i że bliskość daje siłę a przytulenie ratuje wiele sytuacji.

Drugim krokiem było zdefiniowanie co jest dla mnie (jako osoby, nie jako matki, żony czy kochanki ;)) naprawdę ważne i co musi mieć miejsce, żebym mogła spokojnie reagować na trudne i pełne wyzwań zachowania moich dzieci, męża, teściowej i ogólnie, wszelkie przeciwności losu.

Trzecim krokiem było zdefiniowanie co jest ważne dla nas jako rodziny (czysta podłoga opłacona moim zdenerwowaniem versus wspólne leżakowanie na dywanie przy Scrabble).

Czwartym krokiem było wybranie technik, sposobów reakcji, które są w zgodzie ze mną i działają na moje dzieci. Oczywiście Pozytywna Dyscyplina przyszła mi z ogromną pomocą! Polecam do wypróbowania wszystkie metody, sprawdzenie, które nam odpowiadają, które działają. Dzięki PD przestałam być bezradna (no, czasem się jeszcze zdarza, ale bardzo rzadko). Ale ale! na Pozytywnej Dyscypline świat się nie kończy! Poznałam Self-Reg (detektyw stresorów) i mimo że to dom to z pracy przyniosłam metody zarządzania projektami, ryzykiem i kryzysem (szczególnie to ostatnnie się przydaje) a także kilka zasad podejmowania decyzji w obliczu ograniczeń czasowych.

Ale najważniejszy był krok piąty: praktyka, najpierw na sucho w mojej głowie, a potem na żywo.

Przykład?
Z życia wzięte: sytuacja z tych pt "Sajgon, Kambodża, Wietnam", a na pewno początek armagedonu tzn. płacze cała trójka (dla przypomnienia: 5 i 2 latki i miesięczne niemowlę) a ja muszę iść do toalety (nie że JUŻ, ale czuję że powinnam, bo jak tego nie zrobię to zaraz mogę przestać reagować adekwatnie do sytuacji, z pośpiechu).
Patrzę wtedy na tę trójkę i oceniam, czy któreś z moich pociech jest w sytuacji zagrożenia życia. Jeśli tak, to bezapelacyjnie wygrywa plebiscyt i tą jednostką zajmuję się natychmiast.
Jeśli nie to uff ich oceniam, które ma do zaspokojenia potrzebę pierwotną w hierarchi Maslova. Jeśli żadne, to idę do toalety (komunikując wszem i wobec - a nuż usłyszą mimo hałasu który generują? że idę do toalety i zajmę się chaosem jak wrócę). Jeśli któreś, tak jak i ja, to jest w potrzebie podstawowej, to oceniam czy wytrzyma zanim wrócę.
Tak.
Czy DZIECKO wytrzyma zanim JA wrócę. Czy ten głód jednak może poczekać 3 minuty jeszcze (odpowiedź jest zawsze: może. Co innego z kupką przy odpieluszkowaniu ;)). Jestem pierwsza w zaspokojeniu tych potrzeb. Bo "szczęśliwa mama to szczęśliwe dzieci".
Bo wiem do czego jestem zdolna, gdy odłączy się moja kora nowa i jako gad będę próbować pogodzić braci lub zgadnąć o co może chodzić rozhisteryzowanemu niemówiącemu dwulatkowi rzucającemu ulubionym (do tego momentu) ciasteczkiem, którym nigdy jeszcze nie pogardził.
Powtarzam to sobie, gdy idę do toalety.
I gdy wracam komunikuję w jakiej kolejności będziemy rozwiązywać problemy.
I tak robię. Krok po kroczku.
Nauczyłam się przytulać trójkę jednocześnie. Jest takie "ułożenie"  gdzie jest to możliwe. Na wesoło kiedyś próbowaliśmy wielu ułożeń i znaleźliśmy takie gdzie nikt nikomu nie przeszkadza. Stosuję to bardzo często. Bardzo. Czasem kilkanaście razy dziennie. Czasem, gdy cała trójka płacze. Jesteśmy jedną płaczącą kulką. To doslowna realizacja zapisu jednego ze zdań ze ściany w naszej kuchni "W naszym domu (...) razem płaczem".
A w załatwianiu problemów gdy wszyscy są w podobnej potrzebie to stosuje kolejność urodzenia.
Dlaczego? Bo jest mi najprościej odwołać się do tej hierarchii.

Dzięki takiemu postępowaniu dzieci nauczyły się, że dbamy w pierwszej kolejności o tego, kto jest w największej potrzebie. A jeżeli wszyscy są w podobnej to bez oporów przyjmują naturalną kolejność.

W radzeniu sobie z ograniczeniami czasowym bardzo pomaga mi natomiast model decyzyjny dzielący rzeczy wg dwóch kryteriów: ważności i pilności. Mamy zatem rzeczy:
1 ważne i pilne,
2 ważne i niepilne,
3 nieważne ale za to bardzo pilne oraz
4 nieważne i niepilne.
Osobiście zajmuję się tylko tymi pierwszymi. Rzeczy z kategorii 4 prawdopodobnie nigdy nie będą wykonane. Rzeczy z kategorii 3 to przestrzeń do delegowania zadań: skoro to nie takie ważne to nie muszę osobiście, prawda? Świetnie poradzi sobie ktoś z mojej grupy wsparcia (obecnie znanej jako "wioska" :)) Polecam zbudowanie takowej. W mojej wiosce znajduje się np. aplikacja typu "smaczne" dowożąca jedzonko, kilka ulubionych restauracji, nianie regularne i ad hock, kilka Pań sprzątaczek, mamy kolegów synka z przedszkola, Pan "Złota Rączka", ulubiony Pan taksówkarz, lista zakupów internetowych, znajomy Pan kurier i oczywiście dziadkowie i rodzina i...moje dzieci!  Tak, one także! W ten sposób uczę je pomagania, odpowiedzialności i samodzielności. Gdzie tylko mogę angażuję je do pomocy.

A co z rzeczami ważnymi i niepilnymi? No poczekają 🙂 Tak. Trzeba ODPUSZCZAĆ, żeby nie zwariować.

Te same kategorie stosuje w sytuacjach kryzysowych: metoda ABC
A: absolutnie nie przejmowac się bzdurami (wtedy dużo ląduje w pudełku 4)
B: bezwstydnie prosić o pomoc (okazuje się że niemal wszystko może być w pudełku 3)
C: cieszyć sie, tym co mam (a to tak przy okazji kolejna z zasad panująca u nas w domu spisanych na wspomnianej juz ścianie w kuchni - docenianie tego co mamy - tworzymy własne  "słoiczki wdzięczności" do których co wieczór dorzucamy jedną karteczkę z tym za co jesteśmy wdzięczni i sięgamy do nich, gdy jest nam źle).

Jak odróżniać rzeczy ważne od nieważnych?  Tu odwołuję się do tego, co określiłam już wcześniej, co jest ważne dla mnie, dla rodziny. Odwołuję się do celu jaki mi przyświeca: jakie chcę by moje dzieci miały kompetencje, gdy opuszczą dom (a chcę by były samodzielnymi, potrafiącymi zadbać o siebie i innych,  z własnymi grupami wsparcia, szczęśliwymi, realizującymi siebie i stabilnymi emocjonalnie ludźmi).

Ten cel przyświeca mi, gdy wstaję rano (i spotykam np. jęczącego 5latka w łazience i zastanawiam się jak zareagować).

Wybieram śmiech.

Wybieram dotyk i gesty zamiast słów.

Wybieram przytulanie i bliskość.

Tak właśnie sobie radzę z moją trójką.

Sylwia Kobus

crossmenu