W trakcie warsztatu z „Pozytywnej Dyscypliny” zawsze przeprowadzamy ćwiczenie, w którym uczestnicy – rodzice lub nauczyciele – zastanawiają się, jakie kompetencje życiowe chcieliby znaleźć u swoich dzieci, gdy te dorosną. Innymi słowami: jakie według nich kompetencje są potrzebne, będąc dorosłym.
Wśród odpowiedzi najczęściej pojawiają się takie kompetencje, jak:
- samodzielność
- kreatywność
- empatia
- odwaga
- szacunek dla siebie i innych
- współpraca
- odpowiedzialność
- ciekawość świata
- zdrowe poczucie własnej wartości
- wytrwałość
- umiejętność budowania relacji.
Podczas dalszej pracy okazuje się, że dzieci, które zachowują się niegrzecznie, używają właśnie powyższych kompetencji. Przykład z ostatniego warsztatu z nauczycielami gimnazjalnymi: młodzież znakomicie współpracuje, gdy chce przejść przez plot, by zapalić papieros; wykazuje się kreatywnością, odwagą, samodzielnością i ciekawością świata.
Niestety, nie zawsze równie dobrze dzieci radzą sobie z wykorzystywaniem tych umiejętności w trakcie lekcji.
Dlaczego tak się dzieje?
Dlaczego nauka nie wyzwala w dzieciach (a na pewno – nie we wszystkich) drzemiącego w nich potencjału?
Mam ochotę odwrócić to pytanie.
Czy my naprawdę stwarzamy dzieciom możliwości do rozwijania tych kompetencji? Czy czują wyzwanie?
Obawiam się, że lekcje są zbyt płaskie, zbyt proste i zbyt jednowymiarowe, aby mogły rozpalić entuzjazm testowania swoich możliwości w konstruktywny sposób.
Mózg ludzki oczekuje wyzwań; chce pokonywać trudności, chce dreszczyku emocji i ryzyka. Tymczasem w szkole brakuje tego rodzaju doznań. Nie ma ryzyka. Nie ma zagadek do rozwiązania. Jest prosta wiedza, czyli zero ekscytacji. I przekonanie: „Jeśli będę się uczył, to zdam”.
Chcemy, aby dzieciaki rozwijały wyżej wymienione kompetencje społeczne i stosowały je z korzyścią dla społeczeństwa. Aby tak się stało, musimy stawiać przed nimi złożone problemy, które ujawniłyby ich braki i nauczyły je zadawać pytania. Żyjemy w świecie łatwego dostępu do informacji, mimo to dzieci nie umieją zadawać pytań związanych z życiem.
Dzieci nie nauczą się kompetencji, na których tak nam zależy, jeśli będziemy stawiać przed nimi zbyt proste wyzwania, pozbawione ryzyka niepowodzenia, niewymagające aktywności, myślenia i uporu.
Drugim istotnym motywatorem jest stawianie przed dziećmi wyzwań mających wpływ na życie ludzi tworzących społeczność młodego człowieka. Dzieci chcą wiedzieć „W jaki sposób to, co robię, wpływa na życie innych ludzi wokół mnie?”. I chcą aby ten wpływ byl istotny (dorośli tez tego chcą). Niestety, zdanie klasówki na „5” nie przynosi widocznych korzyści społecznych i nikomu nie pomaga (pierwsze korzyści społeczne mogą pojawić się po 15 latach). Jeśli się mylę napiszcie mi.
I nieprawda jest, że obecnie dzieci nie potrzebują nauczycieli. Bardziej niż kiedykolwiek potrzebują inspirujących ludzi, którzy będą stawiać przed nimi złożone cele i którzy pomogą im „przy okazji” nauczyć się tego, czego potrzebują się nauczyć.
0odpowiedz na "Czy szkoły uczą życiowych kompetencji?"