Trudny temat. Tak obszerny, że kilka razy zabierałam się do napisania artykułu. Jane Nelsen poświęciła temu zagadnieniu osobną książkę. Wiele kobiet, w tym ja, boryka się z dylematem: jak być dobrą mamą, kiedy jednocześnie chcemy lub musimy pracować? Życie rodzinne i zawodowe to dwa bardzo wymagające obszary – każdy z nich mógłby zjeść 100% naszego czasu i energii, gdybyśmy tylko się na to zgodziły. Gdzie, jak postawić granicę, żeby nie zwariować? Jak ogarnąć to wszystko i jeszcze zdążyć odpocząć?
W tym artykule opiszę 5 zasad, które pomagają mi zadbać o równowagę między życiem rodzinnym a zawodowym.
Dlaczego ze wszystkich możliwych tematów zaczynam od równowagi? Bo bez niej tracimy energię do życia i wytrzymałość na trudne sytuacje. Narażamy się na wyczerpanie, gdy nie dbamy o siebie, lub na niskie poczucie własnej wartości, gdy nie dbamy o zewnętrzne zobowiązania. Wiele razy doświadczyłam, jak bardzo opłaca się postawić na kilka obszarów życia jednocześnie (z umiarem) i gorąco do tego zachęcam.
Pierwszą zasadą, której się trzymam, a którą promuje Pozytywna Dyscyplina jest: „mieć swoje życie”.
„Swoje życie”, czyli różne jego części, które się uzupełniają, ale nie pokrywają. Które zaspokajają różne potrzeby. Przykładowo: w domu, będąc aktywnie z dziećmi, odpoczywam od pracy; sprzątając dom, odpoczywam od siedzenia przy biurku; pracując, odpoczywam od dzieci i domu; ucząc się i realizując pasje, odpoczywam od całej reszty. Nie wynika to wyłącznie z aktywności fizycznej, ale też z BYCIA TU I TERAZ ciałem i umysłem. Dlatego warto ćwiczyć umiejętność zostawiania innych spraw za drzwiami, kiedy przechodzimy do innej części życia. To jest ten czynnik, który pozwala rzeczywiście odpocząć. Chęć dzieci do bycia z rodzicem jest nieskończona (póki są małe). Każda mama znajdzie takie formy spędzania czasu, które będą ciekawe i dobre dla jej dzieci a jednocześnie jej pozwolą odpocząć. Zapytaj swoje Wewnętrzne Dziecko, za czym tęsknisz? Czy jest to spacer po lesie, układanie puzzli, malowanie, budowanie z klocków, czy tarzanie się z maluchami po podłodze? Na którą myśl robi Ci się lżej? Jeśli nic takiego nie znajdujesz, zapytaj siebie: Po czym poznaję, że jestem szczęśliwa? Jak to się objawia w moim ciele? Co wywołuje takie uczucie? Jak mogę je wywołać będąc razem z dziećmi?
Drugą zasadą, równie ważną, jest znajomość moich PRIORYTETÓW I WARTOŚCI.
Kiedy wiem, co jest dla mnie ważne i dlaczego, to jednocześnie łatwiej mi wybierać, czyli odpuszczać rzeczy atrakcyjne, ale na ten moment mniej ważne niż coś innego, co chcę realizować. Bo wybór jednego to zawsze rezygnacja z czegoś innego. A żyjemy w czasach przepychu i kultu sukcesu, w których nie lubimy rezygnować. Tutaj bardzo pomaga dążenie do takiej pracy, którą się lubi. Wiem, że w niektórych okolicznościach to jest trudne. Potrzeba czasem wielkiej odwagi, determinacji i poświęceń, by zmienić pracę na taką, która nas będzie uskrzydlać. Wiem też, że warto, bo każde świadome poświęcenie w tym kierunku, starannie przeprowadzone, zaprocentuje czymś ogromnie cennym: dumą z samej siebie! Znając i realizując nasze priorytety i wartości, z łatwością określamy też CELE, do których chcemy dążyć. Ich świadomość daje bardzo dużo siły i – co niemniej ważne – poczucie SENSU.
Trzecią zasadą, która wynika z drugiej, jest ODPUSZCZANIE.
Doba ma dla wszystkich 24 godziny i jest to jedyna sprawiedliwa, po równo rozdzielona rzecz na świecie dla każdego człowieka. W 24 godziny możemy wykonać określoną ilość czynności. Często chcemy więcej, niż się zmieści, co powoduje złość i frustrację – i wcale nie poprawia jakości życia, a dodatkowo promieniuje na nasze otoczenie. Odpuszczanie to umiejętność, którą można ćwiczyć. Często oznacza zadowolenie z zatrzymania się na poziomie „wystarczająco dobry” zamiast „doskonały”. Jednak inną kwestią jest oddanie wystarczająco dobrego raportu, a inną – wewnętrzna zgoda na niebycie doskonałą. W tej zasadzie kluczem do równowagi są RADOŚĆ i SPOKÓJ wynikające z tego, że czuję się wystarczająco dobra. I że nie muszę się z nikim porównywać, żeby tak się czuć. Jeśli to dla Ciebie trudne – wróć do swoich wartości, priorytetów, celów. Do czego każdy z nich jest Ci potrzebny? Daj sobie chwilę na przemyślenie: co tracę, dążąc do doskonałości? Czy cena, jaką płacę, jest warta tego, co dostaję w zamian? Czy w ogóle doskonałość jest osiągalna? Czy kiedykolwiek ją mam? Jak z niej korzystam?
Czwartą zasadą, ogromnie ważną, jest budowanie swojej własnej sieci wsparcia.
Bo o ile w niektórych zawodach jesteś w stanie samodzielnie wykonywać pracę, o tyle bycie mamą, żoną i panią domu to trzy etaty jednocześnie, mało realne do pogodzenia z pracą, jeśli tego wsparcia nam brakuje. Próbowałam różnych form godzenia pracy z domem: sama ze wszystkim; na zmianę z mężem; z pomocą żłobka; z pomocą opiekunki; z pomocą sąsiadki i rodziców itd. Rozmaicie to działało i nie dam Ci gotowego przepisu na układ idealny. Bo wiele zależy od sytuacji w rodzinie, od możliwości, miejsca i potrzeb. Wiem natomiast, że nie jest łatwo znaleźć układ idealny i zachęcam Cię do tego, byś się nie poddawała. Jeśli nie jest optymalnie – szukaj dalej. Może przedszkola, które jest bliżej? Może innej opiekunki? Może dzielenia opiekunki z jeszcze innym dzieckiem, co ograniczy koszty? Może są w Twojej okolicy/sytuacji jeszcze inne rozwiązania: klub dziecięcy przy zakładzie pracy, możliwość częściowej pracy z domu, dyżury z koleżankami na opiekę nad dziećmi…? Wiem, że zmiany są trudne. Wymagają nie tylko wysiłku, ale też odwagi, bo trzeba zaakaceptować niepewny rezultat. Jednak jeśli ceną jest Twoja radość z życia – ZAWSZE WARTO! Aż do momentu, gdy już będzie wystarczająco dobrze. 😉
Do mojej grupy wsparcia zaliczają się mąż, moi rodzice, opiekunka, pani sprzątająca, czasami któraś koleżanka lub sąsiadka. Wypracowanie dobrego, zdrowego układu trwało trzy lata. I najwięcej pracy wykonałam wcale nie szukając na zewnątrz, tylko pracując nad sobą. Nad tym, żeby doceniać to, jaką ktoś chce i potrafi dać pomoc, a nie taką, jaką mogłabym sobie wymarzyć w idealnym świecie. W czasie, kiedy po raz pierwszy w życiu zostałam mamą, miałam na początku odrealnione wyobrażenie tego, jak mąż i rodzice mogliby mi pomagać przy dziecku. Rzeczywistość wyglądała inaczej. Trochę czasu straciłam na narzekanie, że inni nie chcą spełniać moich oczekiwań. A przecież nie muszą. Mają swoje życie, swoje sprawy i chęć dawania pomocy na tyle, na ile to będzie w jakiś sposób dla nich dobre, nagradzające. Czasem zapominamy docenić to, co ktoś może dać, zobaczyć tego wartość, a zamiast tego skupiamy się na obwinianiu otoczenia za nasze niespełnione oczekiwania. A bardzo trudno jest być wsparciem dla kogoś, kogo oczekwiania trudno spełnić. Ja np. miałam marzenie, żeby moi rodzice chcieli widzieć wnuki częściej niż raz na 7-14 dni. A szybko dowiedziałam się, że nie mają takiej potrzeby. Byłam też rozczarowana, że, widząc wnuki, nie chcą się nimi zajmować w 100%, żebym ja mogła w tym czasie wyjść czy pracować. Co więcej, okazało się, że mamy też różne spojrzenia na wychowanie dzieci. Po pewnym czasie uświadomiłam sobie, że absolutnie nic nie zyskuję moim rozczarowaniem i pretensjami, wręcz przeciwnie. Nauczyłam się szanować i doceniać to, co mają do podarowania. Dopiero kiedy moje podejście się zmieniło, okazało się, że rodzice poczuli się lepiej i zaczęli chętniej i częściej zostawać z dziećmi. Potrzebowali, jak każdy, atmosfery akceptacji. Nie zdawałam sobie sprawy, jak surowo czuli się przeze mnie oceniani. Pomogła im też moja wewnętrzna zgoda na to, że ktoś zajmie się dziećmi inaczej niż ja i to jest w porządku. A dla moich dzieci to może być bogactwo – zobaczą różne rodzaje relacji, zasad, tym samym ich świat się rozszerzy. Wypracowaliśmy z dziadkami zdrowy układ, w którym oni czują się docenieni, a ja szczęśliwa, że mam ich pomoc i wsparcie w potrzebie. Aby czuć się z tym szczęśliwa, musiałam też nauczyć się o to wsparcie prosić, co wcale nie było dla mnie łatwe. Dlatego właśnie uważam, że praca nad stworzeniem grupy wsparcia jest w dużej mierze pracą nad sobą samą. Trzeba w niej wypracować przede wszystkim:
- akceptację rzeczywistości taką, jaka jest;
- umiejętność proszenia o pomoc;
- odpuszczenie kontroli nad dziećmi;
- odpuszczanie najmojszej racji. 😉
Ostatnią, piątą zasadę, stanowi konieczność zadbania o siebie…
…czyli uzupełnienia wewnętrznego kontenera energii po to, by móc potem z niego czerpać: w domu i w pracy. Bo z pustego nie nalejesz. By mieć tę energię, musisz ją sobie DAĆ. Innej drogi po prostu nie ma. Jak można dać sobie energię? Śpiąc, kiedy jesteś niewyspana. Idąc na samotny spacer, kiedy brakuje Ci czasu z samą sobą. Uprawiając sport, kiedy brakuje Ci ruchu. Zdrowo się odżywiając. Nagradzając siebie samą, choćby aromatyczną herbatą, za dobrze wykonaną pracę. Uznając, że jestem dla siebie samej NAJWAŻNIEJSZĄ osobą na świecie – jedyną, z którą na sto procent spędzę całe życie. Taką, bez której moje dzieci nie będą miały szczęśliwego dzieciństwa. I mogę za to siebie doceniać, być swoją najlepszą przyjaciółką, lub odwrotnie, używać ciała jak maszyny do wykonania kolejnych zadań. Tylko kto by chciał znaleźć się w takim ciele??
Na tym polega różnica między podmiotowym a przedmiotowym traktowaniem samej siebie.
Traktując siebie jak podmiot – zaspokajam moje potrzeby; traktując siebie jak przedmiot – używam siebie do zaspokajania potrzeb innych lub swoich ambicji, ale bez szacunku do własnych potrzeb. W Pozytywnej Dyscyplinie uważamy, że dzieci najskuteczniej uczą się przez MODELOWANIE, czyli obserwując i naśladując rodziców. Zakładam, że chcesz wychować dorosłych, którzy będą potrafili traktować siebie podmiotowo, którzy będą rozpoznawali i zaspokajali swoje potrzeby. Nawet, jeśli będziesz dużo swoim dzieciom o tym opowiadać, jednak nie dbając o własne potrzeby, wypracujesz w nich nieświadome przekonanie, że one też nie mają do tego prawa. Dzieci uwierzą w to, co swoim przykładem pokazujesz, a nie w to, co mówisz. Nie będą też potrafiły traktować z szacunkiem kogoś, kto sam siebie nie szanuje.
***
Wiem, że łączenie kilku wymagających ról nie jest łatwe. Dużo energii pochłonęło mi wypracowanie równowagi, o której piszę. Jednak ani przez chwilę nie żałowałam wysiłku, który w to włożyłam: w pracę nad sobą – żeby umieć cieszyć się tym, co jest; w zmianę miejsca zamieszkania – żeby być bliżej natury, którą kochamy z mężem; w przebranżowienie – żeby móc pracować mniej i bliżej dzieci; w dodatkowe studia – żeby realizować moje pasje; w długie szukanie dobrej (wg mnie) opieki do dzieci – trwające prawie rok. Każda z tych zmian wprowadziła w życie moje i mojej rodziny chwilowy chaos, niepewność, często zmęczenie i konieczność proszenia o pomoc. Każda z nich opłaciła się po tysiąckroć. Procentują uczuciem radości, spełnienia i dumy, które dają mnóstwo energii do tego, by łączyć rodzinę, pracę i studia. Procentują też lepszą znajomością samej siebie, która sprawia, że coraz szybciej i sprawniej przychodzi mi rozpoznawanie własnych potrzeb. Nie wypalam się – dzięki zachowanej równowadze i świadomości tego, co mi ją daje.
I tego samego życzę Tobie, Droga Mamo, bo na to zasługujesz! 🙂
W następnym artykule opiszę narzędzia Pozytywnej Dyscypliny, które pomagają nam zorganizować codzienne życie i zadbać o jakość czasu, który spędzam z dziećmi, a który jest ograniczony.
Anna Moszko – Certyfikowana Edukatorka Pozytywnej Dyscypliny z Niepołomic pod Krakowem
1odpowiedz na "Jak być mamą pracującą i nie zwariować?"
Bardzo cenne wskazówki, motywujące do tego by podjąć ten wysiłek!:) Prawda,że w natłoku codziennych obowiązków łatwo nam mamom zapomnieć o sobie. Teraz po kilku latach wiem, że nie mogę zrobić tego sobie i przede wszystkim dzieciom, bo sfrustrowana mama to niespokojne dzieci. Lepiej późno niż wcale:) Dziękuję za ten artykuł!:)