„Jak radzić sobie z trójką dzieci?”
Gdy usłyszałam pomysł, żebym napisała artykuł jak radzę sobie z trójką dzieci to odpowiedziałam „Ja?!? Jak sobie RADZĘ? Przecież sobie NIE radzę!”
Bo taka jest prawda. Czy ktoś powiedziałby o takiej oto sytuacji, że rodzice sobie radzą z dziećmi?
5 latek i 2 latek wchodzą wraz z rodzicami i wózkiem z miesięczna siostrzyczką do kawiarni Irena na ul. Paryskiej. Jest godz 10:00 w niedzielę, leniwy poranek dla gości tego przybytku właśnie dobiegł końca.
Chłopcy porzucają w progu swoje hulajnogi, w podskokach i z okrzykami radości dopadają chłodni z lodami (przepychając się nieco) i zaczynają paćkać paluchami szybę. Jednocześnie Starszak pyta „Mamo a mogę….”, Mały wołając „MamaMamaMama” i wyciągając ręce próbuje wspiąć się po nodze rzeczonej kobiety by lepiej ocenić zawartość lady, podczas gdy ona sama jedną ręką i jedną nogą próbuje odstawić wózek w jakieś niezawadzające nikomu miejsce. Tata przywołuje dziatwę do siebie, bezskutecznie. Tzn wywołuje imiona chłopców ale oni po prostu nie reagują!
Dopiero, gdy Mama kończy operacje logistyczną z wózkiem pisk ucicha, bo pada „Chłopcy, widzę że chcecie lody. Ale zanim przejdziemy do wyboru smaków to kto mi powie, co się robi jak się wejdzie do kawiarni?”
Starszy odpowiada całkiem przytomnie „Mówi dzień dobry, wybiera miejsce, ustawia swoje rzeczy, rozbiera, myje ręce i zamawia”.
Na to Mama: „Brawo! A kto powiedział już dzień dobry?”
Zapada cisza.
„To co chłopcy, zaczynamy od nowa, proszę za mną, wychodzimy z kawiarni i jeszcze raz wchodzimy”.
Chłopcy dreptają za Mamą, wychodzą i wchodzenie rozpoczyna się od nowa, we właściwej już kolejności.
Całemu temu cyrkowi przyglądają się zaciekawieni goście (niektorzy zdegustowani, a jakże) i uśmiechnięta obsługa, która tę rodzinę akurat lubi.
No cóż, taka to właśnie nasza codzienność: piski, biegi, śmiechy, hałas, nie reagowanie na polecenia, gdy wypowiedziane po raz pierwszy, dokazywanie, czasem wzajemne przepychanki i walki o przestrzeń i osiąganie poziomu mistrzostwa w symultanicznym płaczu. O tak! W tym naprawdę mamy duże szanse na podium, jeśli tylko będą zawody dzielnicy, a nawet regionu!
Jak dla mnie, do niedawna to było NIERADZENIE sobie.
Mimo mojego zdania większość spotykanych osób twierdziła, że nasze dzieci „są” bardzo grzeczne (nie lubię tego „są”, wolę „zachowują się”).
Jeśli odrzucimy ewentualność, że te osoby kłamały prosto w oczy, bo z jakiegoś bliżej mi nieznanego powodu chciały być miłe, to oznacza, że miałam wyjątkowo wyśrubowane pojęcie „radzenia sobie” vel „ogarniania”.
Dla mnie „ogarnięcie” to było: polecenia wykonywane od razu, cierpliwie czekanie na swoją kolejkę, cisza, no ewentualnie mówienie ale tylko cichym głosem, wspólna zabawa dzieci koniecznie spokojna, harmonijna i pełna skupienia bez konieczności obecności rodzica, porządek i czas dla mnie na wszystko.
Było.
Bo pierwszym krokiem, aby zacząć sobie radzić było zaakceptowanie przeze mnie kilku FAKTÓW związanych z: własnymi ograniczeniami, tym ile trwa doba dla każdego i ile w jej czasie powinno się spać, rozwojem dzieci, ich zachowaniem i wzajemnymi relacjami: to wiedza z zakresu neurobiologi o tym jak zachowują się ludzie w zależności od wieku, w stresie, w grupie, w zależności od tego, którym jest się dzieckiem w rodzinie i jak ja sama będę się zachowywać, gdy moje potrzeby nie będą zaspokojone.
I że wszystko bedzie łatwiejsze, gdy bedzie okraszone dowcipem, żartem, lekkością. Naprawdę. Poczucie humoru to jest to!
Zaakceptowałam, że to normalne, że dzieci się bawią głośno, że lubią biegać, że wchodzą w interakcje, a te niekiedy kończą się ogniście, że dla nich ich potrzeby są najważniejsze i szacunku do potrzeb innych można nauczyć ale „nie od razu Kraków zbudowano”, że coś co działa jednego dnia drugiego już może nie działać, że ciągle sprawdzają granice, ale że są istotami społecznymi i bardzo chcą z nami współpracować i że dla zdrowia psychicznego własnego i ich należy to wykorzystać!
Zaakceptowałam, że dotyk znaczy więcej niż słowa (a jestem gadułą) i że bliskość daje siłę a przytulenie ratuje wiele sytuacji.
Drugim krokiem było zdefiniowanie co jest dla mnie (jako osoby, nie jako matki, żony czy kochanki ;)) naprawdę ważne i co musi mieć miejsce, żebym mogła spokojnie reagować na trudne i pełne wyzwań zachowania moich dzieci, męża, teściowej i ogólnie, wszelkie przeciwności losu.
Trzecim krokiem było zdefiniowanie co jest ważne dla nas jako rodziny (czysta podłoga opłacona moim zdenerwowaniem versus wspólne leżakowanie na dywanie przy Scrabble).
Czwartym krokiem było wybranie technik, sposobów reakcji, które są w zgodzie ze mną i działają na moje dzieci. Oczywiście Pozytywna Dyscyplina przyszła mi z ogromną pomocą! Polecam do wypróbowania wszystkie metody, sprawdzenie, które nam odpowiadają, które działają. Dzięki PD przestałam być bezradna (no, czasem się jeszcze zdarza, ale bardzo rzadko). Ale ale! na Pozytywnej Dyscypline świat się nie kończy! Poznałam Self-Reg (detektyw stresorów) i mimo że to dom to z pracy przyniosłam metody zarządzania projektami, ryzykiem i kryzysem (szczególnie to ostatnnie się przydaje) a także kilka zasad podejmowania decyzji w obliczu ograniczeń czasowych.
Ale najważniejszy był krok piąty: praktyka, najpierw na sucho w mojej głowie, a potem na żywo.
Przykład?
Z życia wzięte: sytuacja z tych pt „Sajgon, Kambodża, Wietnam”, a na pewno początek armagedonu tzn. płacze cała trójka (dla przypomnienia: 5 i 2 latki i miesięczne niemowlę) a ja muszę iść do toalety (nie że JUŻ, ale czuję że powinnam, bo jak tego nie zrobię to zaraz mogę przestać reagować adekwatnie do sytuacji, z pośpiechu).
Patrzę wtedy na tę trójkę i oceniam, czy któreś z moich pociech jest w sytuacji zagrożenia życia. Jeśli tak, to bezapelacyjnie wygrywa plebiscyt i tą jednostką zajmuję się natychmiast.
Jeśli nie to uff ich oceniam, które ma do zaspokojenia potrzebę pierwotną w hierarchi Maslova. Jeśli żadne, to idę do toalety (komunikując wszem i wobec – a nuż usłyszą mimo hałasu który generują? że idę do toalety i zajmę się chaosem jak wrócę). Jeśli któreś, tak jak i ja, to jest w potrzebie podstawowej, to oceniam czy wytrzyma zanim wrócę.
Tak.
Czy DZIECKO wytrzyma zanim JA wrócę. Czy ten głód jednak może poczekać 3 minuty jeszcze (odpowiedź jest zawsze: może. Co innego z kupką przy odpieluszkowaniu ;)). Jestem pierwsza w zaspokojeniu tych potrzeb. Bo „szczęśliwa mama to szczęśliwe dzieci”.
Bo wiem do czego jestem zdolna, gdy odłączy się moja kora nowa i jako gad będę próbować pogodzić braci lub zgadnąć o co może chodzić rozhisteryzowanemu niemówiącemu dwulatkowi rzucającemu ulubionym (do tego momentu) ciasteczkiem, którym nigdy jeszcze nie pogardził.
Powtarzam to sobie, gdy idę do toalety.
I gdy wracam komunikuję w jakiej kolejności będziemy rozwiązywać problemy.
I tak robię. Krok po kroczku.
Nauczyłam się przytulać trójkę jednocześnie. Jest takie „ułożenie” gdzie jest to możliwe. Na wesoło kiedyś próbowaliśmy wielu ułożeń i znaleźliśmy takie gdzie nikt nikomu nie przeszkadza. Stosuję to bardzo często. Bardzo. Czasem kilkanaście razy dziennie. Czasem, gdy cała trójka płacze. Jesteśmy jedną płaczącą kulką. To doslowna realizacja zapisu jednego ze zdań ze ściany w naszej kuchni „W naszym domu (…) razem płaczem”.
A w załatwianiu problemów gdy wszyscy są w podobnej potrzebie to stosuje kolejność urodzenia.
Dlaczego? Bo jest mi najprościej odwołać się do tej hierarchii.
Dzięki takiemu postępowaniu dzieci nauczyły się, że dbamy w pierwszej kolejności o tego, kto jest w największej potrzebie. A jeżeli wszyscy są w podobnej to bez oporów przyjmują naturalną kolejność.
W radzeniu sobie z ograniczeniami czasowym bardzo pomaga mi natomiast model decyzyjny dzielący rzeczy wg dwóch kryteriów: ważności i pilności. Mamy zatem rzeczy:
1 ważne i pilne,
2 ważne i niepilne,
3 nieważne ale za to bardzo pilne oraz
4 nieważne i niepilne.
Osobiście zajmuję się tylko tymi pierwszymi. Rzeczy z kategorii 4 prawdopodobnie nigdy nie będą wykonane. Rzeczy z kategorii 3 to przestrzeń do delegowania zadań: skoro to nie takie ważne to nie muszę osobiście, prawda? Świetnie poradzi sobie ktoś z mojej grupy wsparcia (obecnie znanej jako „wioska” :)) Polecam zbudowanie takowej. W mojej wiosce znajduje się np. aplikacja typu „smaczne” dowożąca jedzonko, kilka ulubionych restauracji, nianie regularne i ad hock, kilka Pań sprzątaczek, mamy kolegów synka z przedszkola, Pan „Złota Rączka”, ulubiony Pan taksówkarz, lista zakupów internetowych, znajomy Pan kurier i oczywiście dziadkowie i rodzina i…moje dzieci! Tak, one także! W ten sposób uczę je pomagania, odpowiedzialności i samodzielności. Gdzie tylko mogę angażuję je do pomocy.
A co z rzeczami ważnymi i niepilnymi? No poczekają 🙂 Tak. Trzeba ODPUSZCZAĆ, żeby nie zwariować.
Te same kategorie stosuje w sytuacjach kryzysowych: metoda ABC
A: absolutnie nie przejmowac się bzdurami (wtedy dużo ląduje w pudełku 4)
B: bezwstydnie prosić o pomoc (okazuje się że niemal wszystko może być w pudełku 3)
C: cieszyć sie, tym co mam (a to tak przy okazji kolejna z zasad panująca u nas w domu spisanych na wspomnianej juz ścianie w kuchni – docenianie tego co mamy – tworzymy własne „słoiczki wdzięczności” do których co wieczór dorzucamy jedną karteczkę z tym za co jesteśmy wdzięczni i sięgamy do nich, gdy jest nam źle).
Jak odróżniać rzeczy ważne od nieważnych? Tu odwołuję się do tego, co określiłam już wcześniej, co jest ważne dla mnie, dla rodziny. Odwołuję się do celu jaki mi przyświeca: jakie chcę by moje dzieci miały kompetencje, gdy opuszczą dom (a chcę by były samodzielnymi, potrafiącymi zadbać o siebie i innych, z własnymi grupami wsparcia, szczęśliwymi, realizującymi siebie i stabilnymi emocjonalnie ludźmi).
Ten cel przyświeca mi, gdy wstaję rano (i spotykam np. jęczącego 5latka w łazience i zastanawiam się jak zareagować).
Wybieram śmiech.
Wybieram dotyk i gesty zamiast słów.
Wybieram przytulanie i bliskość.
Tak właśnie sobie radzę z moją trójką.
Sylwia Kobus
2odpowiedz na ""Jak radzić sobie z trójką dzieci?""
Ulżyło mi trochę, bo od 5 lat mam wrażenie, że nie ogarnim niczego. Dzień świstaka i tyle. Poczytam o pozytywnej dyscyplinie. Dzięki
Cztery miesiące temu została po raz trzeci mama… 7lat-3lata-4miesiace. W większości doszłam do podobnych wniosków, zachowań jaki opisujesz. Bardzo pomocny wpis. Muszę zastosować więcej humoru ….:) Ale u mnie jest tak samo! Bitki, walka o przestrzeń, bieganie, hałasowanie i faktycznie hierarchia w podawaniu czegoś pomaga!:)